Męski rejs – Cyklady 2020
Historia o tym jak picie whisky pod mostem na wyspie Sky w czasie typowo szkockiej pogody, może doprowadzić do rejsu katamaranem w Grecji 🙂 A było to tak…

Trzech panów pod mostem nie licząc ogniska
Nasz męski rejs, którego relację przedstawiam, miał swoją genezę w niezwykłym spotkaniu w czasie i miejscu, które można by opisać słynną dzięki serialowi „Gra o tron” sentencją: „Winter is coming”.
Jestem osobą, którą ciągnie w świat i to nie tylko na morze. W październiku 2019 roku postanowiłem zrealizować jedno ze swoich podróżniczych marzeń – odkryć północną Szkocję. W czasie przygotowań do wyjazdu nawiązałem kontakt z członkami polskiego klubu off-roadowego AK4 Racing Team działającego w w Wielkiej Brytanii. Na wieść o moim przyjeździe sympatyczni panowie, którzy nie raz już zaorali swoimi terenowymi kołami szkockie bezdroża, zaproponowali wspólny weekendowy wypad daleko na północ, za serialowy Winterfell i Mur Już po pierwszym spotkaniu okazało się, że z Andrzejem i Bartkiem można iść konie kraść! Oni pokazywali mi ciekawe zakątki Szkocji, a ja odwzajemniałem się swoimi morskimi opowieściami.
Ostatnią noc wspólnej wyprawy spędziliśmy na magicznej wyspie Sky. Dokładnie paląc ognisko pod mostem, a to z uwagi na strumienie deszczu, których nie skąpiło nam szkockie niebo. Podczas dyskusji o wyższości jednych lokalnych destylatów nad innymi, pojawił się wątek wspólnego rejsu. Chłopaki nigdy na morzu nie byli, ale okoliczności i atmosfera przebijająca się z moich opowieści zrobiły swoje. Zanim więc woda w rzece przybrała tak bardzo, że zabrała nam w stronę Atlantyku ostatnie tlące się kawałki drewna, zrodził się cel – męski rejs z okazji 40 urodzin Andrzeja.
Takich „wysokoprocentowych” planów na żeglarską przygodę słyszałem już setki. Zazwyczaj kończą się tam gdzie zaczęły. Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się, że tym razem słowo ciałem się stało! Z początkiem Covid Domini 2020 zadzwonił telefon. W słuchawce zabrzmiał głos Andrzeja – no to gdzie jedziemy kapitanie?

Jak nie kanary, to cykady nam zagrają
Pierwszym pomysłem, który pojawił się nam w głowach był rejs po Wyspach Kanaryjskich. W końcu z takimi pomysłami warto kuć żelazo puki gorące. Na Kanarach można żeglować w zimowe miesiące, choć trzeba zaznaczyć, że to raczej wymagający akwen. Nad pierwotnym planem, zbierały się już jednak ciemne chmury rozprzestrzeniającego się na świecie wirusa.
Dla bezpieczeństwa przesunęliśmy rejs na późne lato z nadzieją, że do tego czasu ludzkość poradzi już sobie z pandemią i wrócimy do normalności. Pisząc to na początku listopada, widzę jak bardzo byliśmy naiwni… Szczęśliwie w ciepłym okresie 2020 w wielu rejonach Europy udało się czasowo odwiesić pandemię na haku i skorzystać z turystycznych walorów starego kontynentu.
Postanowiliśmy, że nasz epicki, męski rejs ostatecznie odbędzie się na Cykladach. To grecki archipelag słynący z wiatru, słońca, życzliwych ludzi, pysznego jedzenia i… przeboju grupy Maanam Żeglowałem już kilkanaście tygodni po tym akwenie. Zaproponowałem mojej załodze rozpoczęcie naszej przygody nie w rejonie Aten, ale w samym sercu archipelagu – wyspie Paros.
Pełen opis trasy naszego rejsu znajdziesz ==> …

Czy rejs po Cykladach katamaranem to dobry pomysł?
Mając już określony żeglarski kierunek, przyszedł czas na dobór jednostki na której mieliśmy żeglować. Zawsze kiedy zaczynałem swoje rejsy w Atenach i chciałem żeglować po Cykladach decydowałem się na jacht jednokadłubowy. Słynny wiatr Meltemi, wiejący w sezonie na Morzu Egejskim sprawia, że mocnych podmuchów i sporej fali tam nie brakuje. Jacht jednokadłubowy lepiej niż katamaran radzi sobie z żeglugą pod wiatr i większa falą.
Tym razem nie musieliśmy pokonywać dziesiątków mil aby dostać się na Cyklady. Po prostu tam zaczynaliśmy. Patrząc na mapę Cyklad widać, że w pobliżu Paros jest bardzo wiele miejsc gdzie można popłynąć i schronić się w razie złej pogody. Zagrałem więc va banque – na pierwszy rejs dla mojej męskiej załogi wybrałem katamaran Lagoon 42. Miałem w tyle głowy, że na pewnym etapie życia przyjemnie jest zbierać żeglarskie doświadczenie w komfortowych warunkach. Okazało się, że miałem dobre przeczucie. Załoga była naszym katamaranem zachwycona, a Posejdon obszedł się z nami łaskawie. Pogodę mieliśmy wręcz wymarzoną jak na żeglarską inicjację – mało wiatru, dużo słońca. To warunki, które pozwoliły nam w pełni skorzystać z walorów katamaranu.
Żeglowaliśmy w siedem osób. Po rejsie mogę powiedzieć, że to graniczna liczba załogi zapewniająca komfort na jednostce tej wielkości. Szczególnie kiedy są to „niesparowani” żeglarze czyli single. Do dyspozycji mieliśmy 4 dwuosobowe kabiny z łazienkami i dwie małe kabinki przygotowane raczej dla załogi niż klientów. Do dziobowych kabin wysłaliśmy najbardziej chrapiących załogantów, którzy byli w stanie swoim warkotem zagłuszyć jachtowego diesla W tylnych, zawsze nieco większych na katamaranie kabinach, ulokowali się załoganci o spokojniejszym śnie. Ja skorzystałem z kabiny skipperskiej, gdzie miałem swój ciasny ale własny kąt.

Męski rejs – szowinizm czy polowanie na mamuta?
Można się czasem spotkać z pejoratywnym traktowaniem rejsów jednopłciowych załóg. Że jest to przejaw szowinizmu i nieskrępowanego rozpasania samców lub samic spuszczonych z łańcucha. Żeglarstwo jest tutaj jedynie dumnie brzmiącym czy wręcz snobistycznym kamuflażem. Zapewne jest w tym twierdzeniu ziarenko prawdy. Wszak faktycznie jachting uchodzi za aktywność prestiżową, a na pokładzie w ramach jednej płci zniknąć mogą pewne konwenanse towarzyszące relacjom damsko-męskim…

Opisując nasz rejs użyłbym jednak bardziej metafory sięgającej czasów wręcz prehistorycznych, a mianowicie polowania na mamuta. W tym wypadku mamutem była wyjątkowa przygoda siedmiu facetów, funkcjonujących na codzień w różnych krajach, profesjach i prywatnych rzeczywistościach. Tą przygodą w naszym przypadku było odkrycie nowego dla całej załogi kontynentu wrażeń i emocji związanych z żeglarstwem. To też poznawanie Grecji w jej wyspiarskim, najbardziej kameralnym i magicznym obliczu. Wreszcie to pokonanie przeciwności związanych z pandemicznymi ograniczeniami roku 2020. Rzuciły one cień na nasze życie, zachwiały naszym bezpieczeństwem i kanonem zachowań…
Okazało się, że każdy z nas przyjechał bardzo zmotywowany i wykazujący pełne zaangażowanie aby ten cel osiągnąć. I jak to w wypadku polowania na grubego zwierza, wyłącznie współdziałanie każdego całej grupy pozwoliło nam osiągnąć sukces.

A co jeśli…?
Zanim nasz rejs się rozpoczął wisiało nad nim kilka znaków zapytania. Nie było do końca wiadomo, czy rejs się w ogóle odbędzie z uwagi na obostrzenia związane z sytuacją epidemią. Pewną obawą było to czy typowo męski rejs zamiast przyjemnym żeglowaniem po morzu nie skończy się wyłącznie morzem wypitego alkoholu? Nie miałem też pewności czy dwie nieznające się grupy (cztery osoby z UK i dwie z Poznania), żeglujące po raz pierwszy w życiu oby na pewno się zintegrują…
Szczęśliwie żadna z moich obaw się nie ziściła! Rejs doszedł do skutku, a tak pozytywnej ekipy jaką miałem podczas tego rejsu życzę każdemu kapitanowi!

Opinia z rejsu od kapitana dla załogi
Ze swojej strony jestem w stanie dać opinię mojej załodze. Zrobię to z przyjemnością:
- od pierwszej chwili, kiedy spotkaliśmy się wszyscy w przyportowej tawernie na Paros, panowało swoiste sprzysiężenie. Nie było wątpliwości, że decyzje strategiczne podejmuje kapitan. Dostałem co do tego pełne absolutorium. Mogłem zabrać załogę w miejsca, które dobrze znałem i odkryć nowe, które okazały się wyjątkowe,
- szybko podzieliliśmy obowiązki – wspólne finanse, zakupy, sztauowanie zapasów, przygotowanie jachtu do wypłynięcia. Poszło to tak sprawnie, że udało się nam wypłynąć z portu już ok 16.00 w sobotę. Dzięki temu pierwszą noc spędziliśmy w przepięknej zatoce pomiędzy Antiparos a Despotiko,
- na jachcie panował absolutny porządek zarówno na jak i pod pokładem, co mówiąc szczerze dość rzadko zdarza się na rejsach. Zakupy były regularnie uzupełniane. Codziennie jedliśmy na jachcie smaczne śniadania i lunch. I było to wszystko wynikiem oddolnej inicjatywy, a nie „starego” rozdartego nad „majtkami”, jak można by powiedzieć w żeglarskim żargonie,
- podczas żeglugi wszyscy bez wyjątków chcieli się jak najwięcej nauczyć z żeglarskiego rzemiosła. Wykorzystaliśmy w czasie rejsu każda okazję aby płynąć na żaglach. Manewry także te portowe, były wykonywane w skupieniu. Pozwoliło nam to oddać jacht bez najmniejszego choćby uszkodzenia. Pod koniec rejsu przeprowadziliśmy nawet symulację, w której to załoga miała bez mojego udziału przeprowadzić jacht z miejsca A do miejsca B. Całość udała się z zaledwie jedną korektą,
- cały tydzień funkcjonowaliśmy jako zgrana Załoga. Razem żelowaliśmy, dbaliśmy o jacht, zwiedzaliśmy kolejne odwiedzane miejsca. Razem też zasiadaliśmy wieczorem do wspólnego stołu. Cała grupa bardzo szybko się zintegrowała. Przez cały pobyt towarzyszyło nam dużo poczucia humoru, wzajemnej życzliwości i szacunku,
- w ciągu dnia, a zwłaszcza żeglugi alkohol pojawiał się symbolicznie w stopniu niezakłócającym obowiązki i niewpływającym na bezpieczeństwo. Wieczorem w bezpiecznym miejscu wspólnie degustowaliśmy kolejne smaki whisky, cygar i lokalnych trunków,
- moi drodzy załoganci szczerze wyrażali swój entuzjazm i radość z rozwijania żeglarskich kompetencji, odkrywania kolejnych miejsc i smaków. Byli na tym bardzo skupieni i wszyscy wyciągnęliśmy z tej przygody dużo radości. Czasami miałem wrażenie, że my wszyscy, faceci 40+ mogliśmy się we własnym gronie cieszyć jak mali chłopcy z nowej zabawki

Mamut „kaput”
Atmosfera w jakiej przebiegał nasz męski rejs sprawiła, że nasz „mamut” został upolowany! Sprawiedliwie rozdzielona na każdego z nas porcja wrażeń została zabrana do rodzinnego domu. Czym był ten „żeglarski łup”? – zapytajcie naszych żon jacy szczęśliwi, naładowanymi pozytywem i słońcem wróciliśmy do nich . Przywieźliśmy satysfakcję w sercu, piękne wspomnienia, swoistą męską więź i… apetyt na kolejne polowanie!
Z podziękowaniami dla Andrzeja, Piotrka, Rafała, Bartka, Kuby, Tomka
Kapitan Adam Mrozowicz
P.S. To lina pęka, nie komandos!
Autor artykułu:
Dominika Zielinska
02.10.2023